05 listopad 2009

Dlaczego takich ryb nie ma w Sanie?

  • Wojciech Nowak
  • Oceń ten artykuł
    (0 głosów)
11268

Dość długo to trwało zanim się zabrałem za napisanie, jak tutaj, za wielką wodą macham sobie kijem. Zebrałem w sobie chęci i oto poniższy tekst. Miałem w pierwszej wersji podzielić się z wami sukcesami i sposobami łowienia tutaj, gdzie mieszkam, czyli na Florydzie. Napiszę jednak na początek o ostatniej mojej wyprawie na łososie.

Wraz z dwoma kolegami postanowiliśmy polecieć na północ Stanów na łososie. Odległość dość spora, jednak samolotem pokonuje się ją w trzy godziny. Tak, więc po starcie z lotniska w West Palm Beach już po kilku godzinach lądowaliśmy w Seracruse. Tam stwierdziłem, że chyba jestem zmarzluchem, bo temperatura na zewnątrz oscylowała koło zera i było mi dość zimno. Myślę, że to, dlatego, że mieszkam już cztery lata na Florydzie, gdzie lato jest przez okrągły rok. Po zameldowaniu się w hotelu i wynajęciu samolotu następnego dnia wyruszyliśmy nie na ryby jeszcze, lecz na wycieczkę krajoznawczą, gdyż w niedalekiej odległości znajdował się wodospad Niagara. Na wodospadem spędziliśmy cały dzień, bo było, co podziwiać, tym bardziej, że wykupiliśmy sobie wycieczkę z przewodnikiem, który nas obwiózł mini-busem po najciekawszych miejscach wokół wodospadu. Po powrocie do hotelu kąpiel i do łóżka, bo była godzina 23, a już o 3 w nocy należało wstać. Czemu tak wcześnie? Bo koledzy, którzy wyjechali z New Jersey na tą godzinę mieli dotrzeć nad Salomon River. Rzeka, która jest dość krótka, bo ma kilkanaście kilometrów wpada do jeziora Ontario. Łososie z jeziora upodobały sobie tą rzekę i wchodzą do niej masowo kilka razy do roku, gdyż jest ich kilka gatunków. My mieliśmy głównie łowić King Salomon, Coho Salomon, jak również Steelhead. Ten ostatni to nic innego jak pstrąg tęczowy zamieszkujący jezioro Ontario i rosnący do imponujących rozmiarów.

Po pobudce o trzeciej w nocy pakujemy sprzęt i wyruszamy do miejscowości Pulaski by kupić licencje i potrzebne nam akcesoria. Tu nastąpiło moje rozczarowanie, a zarazem i zaskoczenie. Rozczarowanie, dlatego, że nie będę łowił na znane mi przynęty, czyli woblery, a mam łowić na pojedynczy haczyk z ponad metrowym przyponem i ołowiem przed nim. Czyli tak jak łowią koledzy na grunt na Sanie. Przynętą ma być sztuczna ikra w „oczojebnych” kolorach. Coś o przynętach, bo to mnie trochę zadziwiło. Oprócz wspomnianej imitacji ikry stosuje się naturalną ikrę, różnego rodzaju muchy, chwosty, gumki i nawet zwykłą plastelinę (tak plastelinę, jaką znacie z dzieciństwa). Zaskoczeniem dla mnie było to, że przy drodze wzdłuż rzeki znajdowało się wiele sklepów wędkarskich otwartych całą dobę.

Po dotarciu już na miejsce i wypiciu po jednym głębszym wyruszyliśmy na rzekę. Pierwsze ryby widziałem w świetle latarki, bo było jeszcze bardzo ciemno, a były to martwe łososie wykończone wędrówką tarłową. Rozmiar tych zdechlaków robił wrażenie i na samą myśl, co potrafi tych rozmiarów żywa ryba, zrobiło mi się od razu cieplej. Stojąc w ciemności jeden obok drugiego (jak za dawnych czasów przepływankowcy poniżej rzeźni w Przemyślu) rzucaliśmy tymi sztucznymi jajkami nabitymi pojedynczo na hak i tak w kółko. Technika łowienia przypomina dosłownie przepływankę, tylko w tym przypadku nie mamy spławika, a tylko sam ołów, choć widziałem wędkarzy, którzy używali również spławika. Gdy się już rozwidniło postanowiłem ruszyć sam na własną rękę w dół rzeki by podglądać innych a i samemu w bardziej kameralnych warunkach połowić. Podczas ciemności koledzy mieli jakieś ryby na kiju, ale urywali je, bo ciężko było poruszać się w nocy po rzece. Musicie wiedzieć, że to rzeka o naprawdę dużym uciągu i zarośnięta po obydwu stronach drzewami, tak, więc poruszanie jest tylko możliwe nurtem rzeki w spodniobutach.

Gdy schodziłem w dół, raz lasem to znów woda napotykałem mnóstwo wędkarzy różnej maści: muszkarze, spinningiści i kastingowcy. Wśród nich starzy, młodzi, kobiety i nawet dzieci. Dla Amerykanów to po prostu wielkie święto, tym bardziej, że był to weekend. Idąc tak w dół mijałem tyle stuprocentowych miejsc pstrągowych, że zacząłem żałować i dałem się namówić na tą dziwną metodę-podobno efektywną (jak do tej pory nie przekonałem się o tym). Dotarłem w końcu do wlewki o dość głębokiej wodzie i gdzie nie było praktycznie wędkarzy, a tym faktem byłem zaskoczony, bo jeśli ryby idą w górę rzeki to dokładnie tędy muszą przejść, bo innej drogi na tym odcinku nie ma (rzeka ma sporo bocznych odnóg i kanałów). W tym miejscu rozpocząłem nareszcie poważne wędkowanie. Wszedłem do wody prawie po pas i wykonywałem rzuty lekko pod prąd czekając, aż opadnie ciężarek na dno. Potem lekko unosząc wędzisko do góry kontrolowałem spływ ciężarka z jajeczkiem w dół wybierając luz żylki. O jej jakież to było nudne. Machałem już tak z godzinę i nic, a gość po drugiej stronie, co jakiś czas usiłował wyholować potężnego łososia, który wyskakiwał efektownie nad wodę. Pomyślałem sobie, że „du....a" ze mnie nie wędkarz skoro gość na muchówkę ciągnie rybę za rybą, a ja żadnego kontaktu jeszcze nie miałem. I teraz już nawet nie wiem, czy nastąpiło to zaraz jak tak pomyślałem, bo poczułem nagle niewielki opór, który w sekundę zmienił się w pociąg pośpieszny, a gdzie tam to był express. Koledzy, ale jazda! Ryba zaczęła z olbrzymią prędkością płynąć pod prąd, kołowrotek grał najpiękniejszą melodię, jaką znam, nagle zatrzymała się, a ja w tym czasie usiłowałem do niej podejść i ją trochę do siebie podciągnąć. Nagły zwrot i moja rybka ruszyła w dół rzeki o wiele szybciej niż w górę. Nie nadążałem za nią biec, gdy dotarła do wlewki, a potem do wąskiego leja. Pomachała mi na pożegnanie ogonem i tyle ją widziałem.

Tego samego dnia przeżyłem jeszcze około dwudziestu takich przygód i tylko jedna z nich skończyła się dla mnie szczęśliwie. Wyholowałem w końcu jednego łososia, ale chyba tylko dla tego, że nie był on w najlepszej kondycji, bo przebywał już dość sporo w rzece i pewnie to było powodem szybkiej kapitulacji. Przywiązałem go do sznurka i ruszyłem w drogę powrotną w górę rzeki do kolegów, aby się pochwalić swoim pierwszym łososiem, a on, choć nie był bardzo duży to ważył dość sporo, bo tak na oko koło ośmiu lub dziewięciu kilo. Tak, więc ciągnąłem go na sznurku przez las i rzekę (tak tam wszyscy robią). Gdy dotarłem na miejsce to zdębiałem i zaniemówiłem. Chłopaki mieli przywiązane na sznurku do gałęzi dziesięć sztuk, gdzie najmniejsza miała jakieś 12 kilo, wow!!! No cóż trochę zwątpiłem w swoje umiejętności, ale cała noc przede mną i czas na przemyślenia, co robiłem źle, że nie mogłem tych, które miałem wyholować.

Następnego dnia, a była to sobota 17 października, czyli moje urodziny wszystko wyglądało już inaczej. Nad wodę dotarliśmy około godz.8 i rozpocząłem wędkowanie na znacznie spokojniejszej i płytszej wodzie obławiając tylko rynny i dołki. Efekt był piorunujący, bo tego dnia jakby ryby wiedziały, że to moje 41 urodziny. Brały jak na zawołanie. Co jakiś czas miałem na kiju łososia, za którym biegałem to w dół, to w górę rzeki. Uwierzcie mi zabawa przednia, a ręce mdleją. W ten dzień udało mi się wyholować siedem sztuk i byłem najlepszy z całego naszego grona. Potem tylko mozolna praca, bo było co za sobą ciągnąć do obozu, gdzie należało je wyfiletować. Tego samego dnia jeszcze tylko życzenia, gratulacje i kilka głębszych, bo rano wylot na Florydę. Za rok znów tam lecę, ale już zupełnie inaczej spróbuje łowić.

 

Pozdrowienia z USA

Wojtek Nowak

 

Galeria zdjęć

 

Artykuły powiązane

Popularne trofea

Dlaczego takich ryb nie ma w Sanie?

Dlaczego takich ryb nie ma w Sanie?

Published: listopad 05, 2009 Hits: 11269
Dość długo to trwało zanim się zabrałem za napisanie, jak tutaj, za wielką wodą macham sobie kijem. Zebrałem w sobie chęci i oto poniższy tekst. Miałem w pierwszej wersji podzielić się z wami sukcesami i sposobami łowienia tutaj, gdzie mieszkam,…
Mój najlepszy dzień na pstrąga

Mój najlepszy dzień na pstrąga

Published: lipiec 13, 2009 Hits: 5316
To był już 3 sezon na pstrąga metodą spinningową. Do Leska na San jeździłem z kolegą Witkiem, ale bez sukcesów. Znajomy ma smykałkę do wędkowania, to i więcej łowi ryb. W Lesku złowił pstrąga potokowego o dł. ok. 70cm. Ja…
Moje flagowe sandacze

Moje flagowe sandacze

Published: lipiec 28, 2009 Hits: 3854
Mój flagowy zestaw złowiony na Sanie dnia 26 października 2005 roku i czekam na powtórkę. Największy Sandacz niestety dał dyla i zostały tylko te 3 mniejsze:- 80 cm - 6,50kg,- 85 cm - 7,40 kg,- 92 cm - 8,60kg. Złowione…
Wędkarstwo to rodzinne hobby

Wędkarstwo to rodzinne hobby

Published: luty 21, 2013 Hits: 3279
Zachęcam do oglądania fotorelacji z połowu szczupaków w 2012 roku. Paweł i Marcin Foremny często łowią na zapomnianym łowisku, jakim jest staw w Medyce.  Szczupaki złowione przez braci, a także zaprezentowane wcześniej okazy Tomasza Koczocika i Andrzeja Dobrowolskiego pokazują, że…

Wędkarze z Medyki

PZW CERTA w Medyce - koło wędkarskie

Najczęściej wędkujemy na żwirowni w Torkach. Tam organizujemy zawody. Wiekszość relacji dotyczy zawodów z tego łowiska.

  • +48 509594577
  • Daniel Stołowski - redakcja i administracja strony